„Paranormalne” – za kurtyną racjonalności

Kiedy jako nastolatek spędzałem wakacje u dziadków w starym, naznaczonym przez czas domu, w którym wiele się wydarzyło, wiele dusz odeszło, a także wiele nowych narodziło się ponownie, przydarzyła mi się pewna przygoda. Przyzwyczajony do ulicznych świateł wypełniających blokowisko zawsze przerażała mnie wizja spędzania tam nocy, w gęstniejącym mroku wypełniającym salon, stanowiącego na czas mojego przyjazdu sypialnię. Ciemno choć oko wykol, przemożna cisza przerywana kasłaniem starej lodówki zbliżającej się do kresu egzystencji.

Długo już spałem, kiedy coś płynnie przywróciło moją świadomość. Żaden głuchy stukot ani jeden szept, po prostu uświadomiłem sobie, że nie śpię i znów oblała mnie rozpacz nieprzeniknionej nocy. Bezkres mroku zacierał granicę pomiędzy racjonalnym myśleniem a głęboko zakorzenionym atawistycznym strachem przed nieznanym. Zazwyczaj kończyło się na kilku minutach walki z ciemnością – zamykałem oczy, bądź co bądź nadal otulony czernią wracałem w błogie objęcia Morfeusza. Jednak tym razem coś się zmieniło. Nieprzejednana gęstwina nie była już tak niedostępna. Coś rysowało się w oddali, coś równie mocno jak ja zwalczało absencję światła – samo w sobie światło. Gorzejąca, trupiozielona kula wielkości pięści unosiła się i płynęła niespiesznie pośród przestrzeni sypialni. Pokrył mnie dreszcz i momentalnie oblałem się zimnym potem. Zrobiłem w tym momencie to, co wydawało mi się wtedy najodważniejszym posunięciem, jako że byłem zaprawionym w bojach miłośnikiem horrorów. Zanurkowałem pod kołdrę.

Bicie serca dudniło mi po uszach, skok adrenaliny zmieszany z brakiem dostępu do tlenu wywołał od razu reakcję hiperwentylacji. Rzęziłem jak dławiący silnik diesla, gardło ściskało się z każdym kolejnym oddechem. Nie pomogły nagłe wspomnienia obejrzanego niegdyś programu na Discovery o latających świetlistych kulach straszących w starych domach. Czy to mógł być właśnie taki fenomen?

Duchota pod pierzem stawała się nie do zniesienia. Wiedziałem, że pomimo paraliżu mięśni, jeśli czegoś zaraz nie zrobię uduszę się. Brak tlenu okazał się silniejszym motywatorem niż zjawa z zaświatów, więc – co wtedy wydawało mi się słusznym określeniem – ryzykując życie odkryłem kołdrę z nadzieją, że przywidzenie zniknęło. Światło jednak wciąż delikatnie dryfowało po pokoju nie bacząc na prawa fizyki. Strach nie zniknął, ale nie zdecydowałem się na powrót pod duszącą pościel. Na wpół siedząco przyjrzałem się upiorowi. Co zrobi, czego zechce, kiedy mnie porwie lub zabije. Jednak jeden szczegół, a raczej jego brak mocno przykuł moją uwagę. Kula była bardzo, bardzo niewyraźna. Dopiero wtedy przypomniało mi się, że nie mam na nosie swoich okularów, gdyż w otaczającej bezkształtności nie zdawałem sobie sprawy, że ich potrzebuję. Zdobyłem się na heroiczny gest, sięgnąłem ręką do nakastlika, na którym leżały moje wierne patrzałki, założyłem je i kula diametralnie zmieniła swoje rozmiary, kurcząc się do małego, świetlistego zielonego punkcika. I wtedy już wiedziałem jaki demon zaburzył mój spokój.

W pomieszczeniu latał mały świetlik.

Ten przydługi wstęp nie jest wymówką do tego, by zanegować zjawiska paranormalne czy je wyśmiać, gdyż nie podjąłem jeszcze definitywnie decyzji czy w nie wierzę. Powyższą anegdotkę zaś przytaczam dlatego, aby czytelnik uświadomił sobie jak w odpowiednich warunkach siła autosugestii potrafi przekrzywić światopogląd i podpowiedzieć rzeczy, których po prostu nie ma. Czy gdybym wtedy nie wyskoczył spod kołdry i nie założył okularów do dzisiaj byłbym przekonany, że nawiedziła mnie istota spoza tego wymiaru? Zapewne tak i nikt nie byłby w stanie przekonać mnie, że było inaczej.

Na podobne pytanie stara się odpowiedzieć Michał Stonawski, badacz zjawisk paranormalnych i game developer (i to są dopiero ciekawe zajęcia!). W swojej najnowszej książce porusza się po nawiedzonych miejscach Polski, co jest miłą odmianą dla tego typu literatury, która jest znamienna dla rynku amerykańskiego i angielskiego.

Paranormalnych otrzymujemy kilka opowieści oscylujących wokół nawiedzonych miejsc, ludzi którzy z owymi zdarzeniami i zjawami mieli kontakt na przestrzeni półtorej wieku, od Polski pod zaborami, przez Polskę powojenną aż do współczesności. Jak można się domyślić ze względu na swoją odległą historię, niektóre z relacji ciężko wziąć pod lupę racjonalności, gdyż nie da się ich zweryfikować. Stanowią natomiast niesamowitą gratkę dla wielbicieli historii, tych z dreszczykiem emocji również.

Najciekawsze epizody mają miejsce u schyłku PRL-u i postkomunizmu, gdyż są bardziej namacalne i weryfikowalne. Nawiedzone posterunki, przerażające szpitale, opętane domy czy przyciągające samobójców blokowiska tarnowskie budzą wyobraźnię najbardziej, ponieważ mamy z nimi do czynienia na co dzień, niektóre z nich nadal możemy odwiedzić i przekonać się na własnej skórze, co w trawie straszy.

A czy Paranormalne bardzo straszą? Choć historie zbadane i wybrane przez Pana Stonawskiego okazały się dla mnie bardzo interesujące, z punktu historycznego zwłaszcza, z przykrością przyznaję, że mnie osobiście one nie przeraziły, być może z wyłączeniem historii o Kudrysach z Myszkowa, nawiedzanych przez przyjaznego duszka materializującego rodzinie drobne rzeczy, które sobie zażyczyli (np. papierosy, pieniądze, kiełbasę).

Wiele przytoczonych zdarzeń jest czysto anegdotycznych, dotyczą osób trzecich, które coś słyszały lub być może widziały. Pojawiają się latające krzyże, lewitujące talerze, podejrzenia o opętania, stukoty ścian, podejrzane samobójstwa i ponure morderstwa – dobrze znane nam schematy. Lecz brakuje namacalnych dowodów (aczkolwiek zdaję sobie sprawę z tego, że przy takiej tematyce mało dowodów byłoby w stanie mnie przekonać). Mam wrażenie, że pisarz zbyt naiwnie podszedł do niektórych relacji bohaterów i źródeł, biorąc je za pewnik. Jak pisałem we wstępie, w pewnych okolicznościach prawie każdą podobną historię można podpiąć pod zjawiska paranormalne, jeśli nie podejdzie się do niej z maksymalną dozą obiektywności i ostrożności.

Nie pomogła, w mojej ocenie, obecność przy paru zdarzeniach znajomych autora – anonimowego egzorcysty, anonimowego medium z wahadełkiem, anonimowego świadka zdarzenia, którzy mają podtrzymywać narrację. Za dużo niewiadomych i jak na mój gust za dużo ludzi pracujących z energią i religią, którzy nie stanowią żadnego autorytetu. To tylko moje odczucia, a jestem bardzo sceptycznie nastawiony do ludzi twierdzących, że mają kontakt z drugą stroną. Nie neguję ich dobrej woli czy prawdomówności, ale niestety, miałem styczność ze sporą dozą oszustów, by pozostać bezkrytycznym.

Czy to oznacza, że uważam Paranormalne za stek bzdur? Wręcz przeciwnie, książkę czytało mi się niesamowicie przyjemnie, bez dłużyzn, bez przewracania oczami co drugi akapit. Jak już wspomniałem, niektóre zdarzenia są mocno osadzone w historii naszego kraju, przez to bardzo intrygujące. W dodatku autor co jakiś czas dokonuje „dramatycznej inscenizacji” przedstawiając swoją wizję na podstawie zebranego materiału. Taki zabieg trzyma w napięciu jak dobra proza Kinga, czy rodzimego Dardy.

Paranormalne nie zatrzęsły moim postrzeganiem niedostrzegalnego, ale na szczęście nie o to też autorowi chodziło – by zmieniać czyjeś zdanie na temat bytów z zaświatów. To po prostu ciekawy, przepełniony pasją zbiór barwnie opisanych historii ludzkich, które równie dobrze mogłyby stanowić studium ludzkiego strachu. I szczerze mówiąc, liczę na mocniejszą kontynuację tematu.

Recenzja pojawiła się pierwotnie na stronie Kultura na co dzień

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s