„Przełęcz Diatłowa” – ludzka tragedia oczami ludzkiej ciekawości

przełęcz diatłowa Anna Matwiejewa

Tajemnice. Budzą w nas ciekawość, czasem też niezdrową. Pociągają, nęcą, drążą korytarze wyobraźni podsuwając niezliczone możliwości hipotez. Tych najbardziej prawdopodobnych, jak i zakrawających o fantastykę. Zaprzątają głowy największym umysłom świata, ale też codziennym amatorom dreszczyku emocji. Zwłaszcza niewyjaśnione i ciągnące się latami – to właśnie te przykuwają uwagę najbardziej i najliczniej. A cóż to za tajemnica, jeśli została wyjaśniona? Wyjaśniona tajemnica jest jak kolorowy fantastyczny sen, z którego gwałtownie się przebudziliśmy, by sprostać gorzkości rozczarowania rzeczywistością. A chcąc nie chcąc większość zagadek ma bardzo błahe, przyziemne i mało atrakcyjne zakończenie.

Czy to samo można powiedzieć o wydarzeniach na sławetnej Przełęczy Diatłowa?

Zima 1959 roku. Grupa doświadczonych rosyjskich turystów – studentów Uralskiego Instytutu Politechnicznego w Swierdłowsku – prowadzona przez Igora Diatłowa wyrusza w kolejną, pełną przygód, zabaw i śpiewów wyprawę celem zdobycia góry Otorten. Wymaszerowuje ich dziesięciu, ośmiu mężczyzn i dwie kobiety, aczkolwiek już przy starcie jeden z nich musi wrócić z powodu ataku rwy kulszowej. W grupie nie było miejsca na nieroztropność.

Nastroje dopisywały, diatłowcy codziennie uzupełniali dziennik wypraw – jedni kolorowo i szczegółowo, inni rzeczowo i lakonicznie. Nic nie wskazywało chociażby na zalążek wydarzeń, które zaszły pod osłoną nocy z 1 na 2 lutego.

Następstwa tejże nocy stały się motorem napędowym dla wielu artykułów, książek, filmów, a nawet gier komputerowych. Bo jak może być inaczej w przypadku tragedii, której ofiarami stała się zdrowa, silna grupa profesjonalistów?

Rozerwany od środka namiot domniemający panikę i rychłą ucieczkę, brak obuwia na nogach, krew, liczne obrażenia klatek piersiowych, uszkodzenia czaszek, a w konsekwencji śmierć z wyziębienia organizmu. Śledczy ustalili, że cokolwiek wydarzyło się tamtej nocy, są pewni, iż kilkoro z turystów próbowało ratować pobratymców, ogrzewając ich ogniskiem i odzieniem zmarłych wcześniej, aż w końcu i oni poddali się losowi.

Anna Matwiejewa, rosyjska pisarka i dziennikarka, po pięćdziesięciu latach od tragedii zabrała się za skompletowanie faktów otaczających diatłowców, a także skusiła na próbę wyjaśnienia zagadki. I to nie w byle jaki sposób, gdyż jej powieść przeplata się między fikcją a faktami. Jej główna bohaterka – nie bez kozery – również pisarka Anna, w dość niepokojący sposób napotyka się na historię dziewięciorga i postanawia napisać o nich książkę. Zbiera spory materiał dowodowo-śledczy i rozpoczyna własną igraszkę z kurtyną nieznanego. I tu właśnie leży największy atut książki, gdyż autorka przytacza autentyczne wypowiedzi świadków, dokumenty śledczych itp. Przeplata magię z autentyzmem, ale zawsze w sposób klarowny dla czytelnika, o co zadbała wyróżniając dokumenty inną czcionką.

Matwiejewa składa porozrzucane przez dekady elementy układanki, selekcjonuje i przytacza najważniejsze wątki śledztwa i historii diatłowców. Przycina opisy – tam gdzie trzeba – oszczędzając przy tym mniej obeznanemu w literaturze prawnej czytelnikowi bólu głowy. Głosem bohaterki podsuwa niektóre wnioski, ale pozostawia tez pole interpretacji dla czytelnika.

W ostatnim akcie historii zakłada kilka prawdopodobnych wyjaśnień (i tych całkiem nieprawdopodobnych, jak chociażby atak UFO), ale nie sili się na wyjawienie „jedynej słusznej prawdy”.

Czy grupa Diatłowa była w nieodpowiednim miejscu i czasie, kiedy przykryła ich lawina? Czy zostali zaatakowani przez rozwścieczonego niedźwiedzia? Narazili się mieszkającym w okolicy Mansom, wierzącym w świętość miejsc, przez które grupa przechodziła? Czy Chołatczachl – Góra Umarłych – nasyciła się ich duszami? A może padli ofiarami radzieckiego eksperymentu nowej broni rakietowej i tak zwanej zaczystki?

Co wydarzyło się naprawdę? Tego, być może, nie dowiemy się nigdy. Ale znając ludzką naturę, możemy być niemal pewni, że niewyjaśniona tajemnica przyciągać będzie latami.

Recenzja pojawiła się pierwotnie na stronie Kultura na co dzień

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s