„Jedna krew” – pieśń antypatycznego bohatera

Jedna Krew Stefan Darda

Grozę sklasyfikowałbym jako grozę klasyczną i grozę nieoczywistą, utajoną pod powierzchnią subtelnych, błahych wydarzeń dnia codziennego. Proza Stefana Darda spotyka się gdzieś pomiędzy tymi sferami, przepoczwarzając z jednego w drugie.

Oczywistym byłoby pójść na łatwiznę i zaszufladkować Jedną Krew jako niedzielną opowiastkę osadzoną w mitologii słowiańskich wampirów. Jednak autor od samego początku przełamuje schematy i nakreśla scenę przedstawiającą nieco odświeżoną legendę o wampirach, na poły skrzyżowanych z żywymi trupami. W dodatku stara się uwiarygodnić i osadzić ich żywot w rzeczywistości za pomocą wyjaśnień o pradawnym wirusie dotyczącym tytułowej jednej krwi, którego fenomen starają się zrozumieć wtajemniczeni naukowcy.

Sympatycznie nazwany Wieńczysław Pskit, o mniej sympatycznie skrojonym charakterze, o mało nie przypłacił życia pod kłami hołubionej przez niego siostry ciotecznej – Moniki. Widok siekaczy i czarnych oczu spozierających zza granicy żyjących, na zawsze zakończył dziecięcą bajkę na temat świata i Wieńczysław stał się człowiekiem wyssanym z jakiejkolwiek pozytywnej energii. Obdarty z ambicji, mieszkający z rodzicami, pracujący za grosze na stacji benzynowej, jeżdżący mercedesem po ojcu. Brak perspektyw na przyszłość i wiecznie zachowane status quo przybytku. I to mu wystarcza. Do momentu ponownego zmierzenia się z przeszłością i kolejnymi, zakrawającymi o zabobonną histerię zdarzeniami w małej bieszczadzkiej wsi Żernica.

Wieńczysława nie da się lubić. Ani sympatyzować w jego przedsięwzięciach. Jest zimny, obojętny egoistyczny. Zabieg nieoczywisty, ale świadomie wykonany, o czym sam autor napomina, słowami protagonisty, opisując jedną z antypatycznych postaci prozy Jacka Ketchuma. To bardzo odważna, acz ryzykowna decyzja, mogąca odrzucić czytelnika. W końcu przez większość historii to właśnie z jego problematyczną sylwetką spędzamy czas, spoglądając beznamiętnymi oczami na świat. Gdzieś w połowie drogi Sławek (jak sam siebie określa) wyzbędzie się marazmu, zmieni pionki na szachownicy wydarzeń i przebarwi klimat w całkiem intrygującą powieść psychologiczną. W trzeciej części powieści intryga dość wyraźnie wkracza w fazę zwrotów fabularnych, próbując nadrobić nieco wolniej stawiane pierwsze kroki Pskita. Kiedy wydawało mi się już, że rozpracowałem zakończenie, Darda pokiwał mi figlarnie przed oczami palcem i pokazał, że nawet szereg prostych koncepcji może meandrować w wielowarstwową i prawdopodobnie fajną w eksperymentowaniu sieć zakończeń, wodząc za nos czytelnika.

Dla mnie głównym atutem Jednej krwi stała się antypatyczna postać protagonisty, niecodziennie spotykanego w literaturze czy filmie (dalekiemu od typowego antybohatera, któremu jednak łatwiej kibicować). Lubimy utożsamiać się z naszymi bohaterami, odczuwać jakieś emocje, wykrzyknąć „ja też bym tak zrobił!”. I tu zdarzają się takie złote przebłyski, aczkolwiek trzeba je samemu wygrzebywać, oglądając każdy kamyk ze wszystkich stron, by może to pod nim właśnie odkryć złoty kruszec. Pisarz obstaje przy założeniu, że czytelnik wysili się nieco by wyciągnąć rękę do Pskita i mam wrażenie, że udało mu się to, choćby przez łączącą go nicią z beznadziejnością tego świata, która w zależności od sytuacji każdego z nas, mniej lub bardziej, przesłania wzrok. Taka nieoczywista i dojrzała groza zachodzi w pamięć bardziej, niż piszcząca na widok wyskakującego z szafy potwora zblazowana nastolatka rodem z amerykańskiego slashera.

Jedna myśl w temacie “„Jedna krew” – pieśń antypatycznego bohatera

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s