
Zainteresowany tematem Czarnobyla po obejrzeniu fascynującego (i jednego z najlepszych) miniserialu HBO, sięgnąłem po najpopularniejszą książkę traktującą o skutkach nocy z 26 kwietnia 1986 roku. To bez wątpienia jeden z najtrudniejszych tytułów z jakimi miałem dotychczas do czynienia. Katastrofa w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej to skaza na kartach historii jak przetarta klisza. Zafrasowany niejednokrotnie musiałem przerywać lekturę i zmagać się z kilkoma demonami. Historycznymi, jak i tymi głęboko uśpionymi we mnie, wynurzającymi się na falach strachu.
Reportaż detalicznie obrazuje niewyobrażalną tragedię z punktu widzenia dziesiątek osób bezpośrednio dotkniętych skutkami wybuchu reaktora numer 4, daleko idące w skutkach promieniowanie i karygodne, a co najgorsze, świadome niedbalstwo ZSRR tuszującego ogrom skali tragedii, posyłając niczego nieświadomych ludzi na śmierć kusząc „bohaterstwem” i śmiesznymi premiami pieniężnymi. Czegoś takiego nie można wymyślić w najśmielszych poczynaniach fantastyki, to mogło napisać tylko życie.
Aleksijewicz zebrała na przestrzeni dwudziestu lat opisy m. in. likwidatorów, mieszkańców zony (strefy skażenia promieniotwórczego) i naukowców, pozwalając na rozwinięcie swobodnej i intymnej opowieści każdego z nich. Sama obecność autorki jest praktycznie znikoma, więc bezpośrednio dotykamy każdego przypadku i zatapiamy się w widmach wspomnień jak gdyby sceny przez nich malowane miały miejsce obok nas.
Ból wylewający się z tych relacji przytłacza, wypala doszczętnie optymizm i nie udziela jakiegokolwiek głosu nadziei. Niemniej jednak nie możemy odwracać wzroku od Czarnobyla, nie możemy tak po prostu beznamiętnie go skatalogować w archiwum dziejów, nie analizując i zapominając, gdyż nie wyciągniemy absolutnie żadnych wniosków. A historia lubi się powtarzać. Zwłaszcza ta porzucona.