„Dzieci z Bullerbyn” – konfrontacja zatartych wspomnień

Dzieci z Bullerbyn Astrid Lindgren

Dzieci z Bullerbyn to ukochana przez polskie dzieci lektura, a przynajmniej taką ją zapamiętałem. Zanim na nowo pokochałem (już jako dorosły) czytanie, był to jeden z nielicznych tytułów, które czytałem z zapartym tchem. I teraz, po latach, zacząłem zastanawiać się nad sensem konfrontowania zatartych, lecz słodkich wspomnień z teraźniejszością. Nie zapamiętałem wiele z Bullerbyn, poza mglistymi scenami zimowego lasu oraz pewnej niewysłowionej i nierozumianej przez dziecięcy umysł obcości i aury odległego fantastycznego świata. Dzisiaj już wiem, że było to spowodowane po prostu dźwięcznymi imionami szwedzkimi i scenerią spokojnej zagrody opisującej sielankowe życie szóstki bohaterów, umiejscowionej w latach czterdziestych poprzedniego wieku.

Zatapiając się ponownie w świat Lisy, Lassego, Bossego, Anny, Britty i Ollego, mieszkających w Zagrodzie Północnej, Zagrodzie Środkowej i Zagrodzie Południowej, czułem się jakbym został oblany kubłem orzeźwiającej wody. Skojarzenie bynajmniej przyjemne, ale adekwatne do odczuć. Nastawiłem się na podróż aleją wspomnieć, która miałaby doprowadzić mnie do wewnętrznego dziecka, małego Lolka z lat dziewięćdziesiątych. Ścieżka niespodziewanie zaprowadziła mnie w inną stronę, odbiła się od przeszłości, zawinęła w pętle i krążyła tu i teraz ciesząc się możnością wglądu w życie Bullerbyn.

Autorka oszukała mnie. Czytając powieść c z u ł e m, że czytam zdania napisane ręką ośmioletniej Lisy Larsson. Naiwność i prostoduszność dziecka wydaje się niepodrabialna, autentyczna i wręcz wzruszająca. Lindgren udało nawiązać się kontakt z własnym wewnętrznym dzieckiem i niczym medium wyciągnąć na zewnątrz duszę i zamrożone w czasie emocje wieku dziecięcego. Zadanie niełatwe, na którym polegają liczni pisarze. Ba, ja poległem na tym zadaniu już jako czytelnik.

Coś, co dopiero zauważyłem po latach, to epizodyczność Bullerbyn. Rzadko powiązane ze sobą historyjki spokojnie żyjących dzieci, ich zabawnych perypetii, niezbyt poważnych problemów dnia codziennego wywołujących u starego dziada uśmiech na twarzy. Jednak zdziwiłem się brakiem zamknięcia całej historii. Mój umysł starał się doszukać jakiegoś satysfakcjonującego finału wieńczącego wszystkie epizody. Chwilę zajęło mi przypomnienie sobie, że dla dziecka, jeszcze nieskażonego dogmatami styranego społeczeństwa, tu i teraz to najpiękniejszy dar życia i nie liczy się nic poza tym. Nie ma więc tu ani sensu ani miejsca dla schematycznego początku i zakończenia.

Wspomnienia tworzymy wciąż na nowo, deformujemy je i przerabiamy jak plastelinę. Wydają się nigdy nie mieć jednego, stałego kształtu. To właśnie dlatego nie udało mi się wywołać ducha przeszłości, a jedynie ducha teraźniejszości i przyszłości. Zatartych wspomnień czasem nie warto konfrontować, niech zostaną tam gdzie ich miejsce, w słodko gorzkiej skarbnicy pamięci. Nie oczekujmy od nich, że przeniosą nas do dobrego i magicznego miejsca, gdzie problemy nie piętrzyły się jedne na drugich, nie o to chodzi. Wspomnienia zawsze będą z nami, piękne, smutne i straszne, ale nie korzystajmy z nich jako narzędzia do odwracania się od teraźniejszości, bo teraźniejszość nigdy nie zniknie, ona jedna będzie trwać wiecznie.

Na zakończenie przytaczam piękną scenkę obrazującą nieskażoną prostoduszność dziecięcego świata. Czy nie byłoby pięknie gdybyśmy wszyscy patrzyli przez taki pryzmat? Pytanie pozostawiam z Wami.

„Gdy samochody mijały nas, wznosiła się za nimi czarna chmura kurzu i cały ten kurz leciał na nas.
Było bardzo nieprzyjemnie, więc powiedziałam:
– Fe, jak okropnie się kurzy.
Wtedy Lasse zapytał mnie, dlaczego tak mówię. Dlaczego nie mówisz: „Fe, jak słońce świeci” albo „Fe, jak ptaszki śpiewają” – dopytywał się Lasse. Kto to postanowił, że ma się lubić gdy słońce świeci, a nie lubić, gdy się kurzy? Wówczas postanowiliśmy, że będziemy lubić, gdy się kurzy. I gdy następny samochód przejeżdżał i cały kurz dmuchnął nas tak, że ledwie mogliśmy widzieć się nawzajem, Lasse powiedział:
– Ach, jak dzisiaj pięknie się kurzy.
Britta przyznała:
– Tak, na tej szosie ślicznie się kurzy, przepięknie.
A Bosse dodał:
– Gdyby tak chciało trochę więcej pokurzyć.”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s