„George Lucas. Gwiezdne Wojny i reszta życia” – Dawno, dawno temu, w bliskiej nam galaktyce…

George Lucas Życie Gwiezdne Wojny Star Wars

Gwiezdne Wojny na stałe wpisały się w kanon popkultury. Każdy wie, że takie uniwersum istnieje. Jedni go nienawidzą, inni po nocach śnią o dzierżeniu w dłoni miecza świetlnego, odkrywaniu pradawnych świątyń Jedi, lataniu Sokołem Millenium i drżą przed mechanicznym, basowym oddechem Dartha Vadera. Ponad czterdziestoletnia gwiezdna hegemonia rozszerzyła się wzdłuż i wszerz na kilkadziesiąt filmów, kilka seriali, setki książek i komiksów, gry komputerowe i wiele, wiele innych. Tylko czy ktoś jeszcze pamięta, że całą machinę rozruszał jeden człowiek? Wybraniec, który miał przywrócić równowagę Mocy. George Lucas.

Wizjoner, który stworzył największe i najbardziej dochodowe galaktyczne Imperium rozrywkowe, bez wątpienia jest takim samym człowiekiem jak Ty czy ja. Z całą gamą zalet i wad. Może się różnić od nas jedynie schematem działań i uwarunkowań, które wypracowywał przez lata, torując bezprecedensowo drogę do celu, by wykreować dzieło ponadprzeciętne, na przekór hollywoodzkiemu establishmentowi i figurantom w garniturach liczących zielone papierki. Lucas kierował wzrok na siebie, swoje pragnienia i chęć eksperymentowania niepodyktowaną zewnętrznymi naciskami ze strony rodziny, producentów czy opiniotwórczych krytyków. Zawsze wiedział do czego dąży, choć w swojej doskonałości zgubił się gdzieś po drodze, wracając raz po raz do starych projektów, szlifując je, aż do starcia materiału.

Biograf Brian Jay Jones wnika w życie poczciwego, skromnego chłopaka z Modesto w Kalifornii, którego los potoczył się zupełne inną ścieżką niż zakładał on sam i jego rodzice. Wychowany w rodzinie metodystów*, zamykany w ciasne ramy sztywnego szaraka przez własnego ojca, Lucas nie wytrzymał obrzydliwej duszności ograniczającej swobodny rozwój i wyłamując się z tradycji rodzinnej, postawił na odważny krok. Chciał kręcić filmy. Bez żadnego przygotowania, bez naturalnego „talentu” i wcześniejszego warsztatu. Tak postanowił i zawzięty w swoim postanowieniu osiągnął cel, kończąc szkołę filmową, po drodze eksperymentując z abstrakcyjnymi formami obrazu, wychodząc poza ramy ustalonego formatu. Nawiązał kilka wieloletnich przyjaźni, jak chociażby (dość burzliwą) z Francisem Fordem Coppolą, Kathleen Kennedy (obecną prezeską Lucasfilmu) czy Stevenem Spielbergiem (na którego zawsze mógł liczyć i wspólnie wykreowali postać Indiany Jonesa).

Zaczął od ambitnego projektu dystopijnego, orwellowskiego THX 1138 bazującej na jego studenckiej krótkometrażówce. Spalił się na negocjacjach z wielkimi wytwórniami, które poszatkowały finalny obraz, nie chciały przeznaczyć dodatkowego budżetu i naciskały na terminy. Opinia publiczna również wydawała się nie rozumieć przekazu awangardowego filmu. Pokonany i zdeprymowany Lucas przyrzekł odtąd, że nigdy nie zwróci się w stronę hollywoodzkich dorobkiewiczów i znajdzie własną formułę na samospełnienie. Nie musiał długo szukać. Jego następny pełnometrażowy projekt Amerykańskie Graffiti (w którym wystąpił ówcześnie nieznany nikomu stolarz – Harrison Ford) został ogłoszony komercyjnym i artystycznym sukcesem. Zarobek z filmu przeznaczył na finansowanie kolejnego, najbardziej ambitnego dzieła w życiu, który miał przynieść mu ponadczasową sławę, wielkie pieniądze i szereg życiowych lekcji – opowieść o kosmicznych rycerzach i czarodziejach.

Indywidualizm pozwolił mu wyprodukować jedną z najbardziej dochodowych serii na świecie, ale cena za sukces nie była niska. Zaniedbane małżeństwo, kłopoty ze zdrowiem, nieprzespane noce, samodestrukcyjny perfekcjonizm. Ten ostatni dość często dawał się we znaki podczas okresu produkcyjnego. Choć nie zawsze stawał za kamerą (czasem był odpowiedzialny tylko za scenariusz, kiedy indziej tylko za produkcję) widmo jego obecności jawiło się jak mroczna aura samego Imperatora Palpatine’a. Wszystko musiało być dokładnie tak jak przewidział to sobie Lucas. Zazwyczaj nie pozwalał na odstępstwa od scenariusza i swojej wizji, bacznie spozierając przez ramię reżysera, instruując niczym sufler w przypadku odjechania od wytycznych. W imię perfekcyjności nie potrafił oddać wodze innym, dlatego przy współpracy z innymi reżyserami (kiedy sam nie stawał za kamerą) szukał łatwo urabialne umysły, ułożone i niekonfliktowe. Dzięki temu formował produkcję pod swoją modłę i w konsekwencji miał więcej czasu dla budowania imperium, ale także i dla rodziny: trójki adoptowanych dzieci, które zostały z nim po rozwodzie i stały się nowym sensem życia.

Trzeba przyznać Lucasowi, że wbrew nurtowi i huraganom medialnym, nigdy nie poddał się presji fanów czy krytyków i zawsze stawiał na innowacyjność, jakkolwiek dziwaczną i niezrozumiałą dla niewtajemniczonych. Pionierski twórca przebił się do głównonurtowego świata sukcesu i blichtru, pozostając tym samym wrażliwym, nieco zdystansowanym społecznie artystą z krwi i kości. Nie załamał się niezadowoleniem kinomaniaków po premierze Mrocznego Widma i bronił stojącej za nim idei. Choć zatracił się w wizjach młodzieńczych ideałów i nawet po kilkudziesięciu latach potrafił majstrować i naprawiać niedokończone według niego sceny z oryginalnej trylogii, mieszając przy fabule całej sagi.

Satysfakcję przynosiły mu chwile przed stołem montażowym i to montaż wychodził mu po mistrzowsku. Reżyserowanie przychodziło w drugiej kolejności, a pisanie stało się największą zmorą, do której przymuszał się dzień w dzień i setki razy poprawiał manuskrypty. Miał też spore problemy z prowadzeniem aktorów, nie potrafiąc przekazać swoich emocji. Raczej ograniczał się do lakonicznego i enigmatycznego „zrób to lepiej”, „zagraj to inaczej”, „było okay”. Dlatego w jego filmach niektóre role trącą taką sztucznością – mniej utalentowani aktorzy nie wiedzieli do końca czego się od nich oczekuje.

Mało kto wie, że zarabiając ponad cztery miliardy na sprzedaży marki dla Disneya, większość pieniędzy przeznaczył na cele charytatywne i edukację młodzieży, pokładając w nią duże nadzieje. Choć przeszedł na filmową emeryturę, nadal wspiera pomysłami swoje uniwersum, przeżywające obecnie kolejny renesans. I choć Disneyowska trylogia spotkała się z druzgocącą (i chyba jak dotąd największą) krytyką, dobrze jest chociażby na małym ekranie zobaczyć takie perełki jak Mandalorian, a w niedalekiej przyszłości wyczekiwać przygód Obi-Wana, Ahsoki Tano, Boba Fetta czy Eskadry Łotrów. Mimo wszystko to nadal, według mnie, dobry czas, aby celebrować bycie fanem Gwiezdnych Wojen.

Praca Jonesa bez różowych okularów pokazuje jak ciężka jest droga amerykańskiego filmowca przemielonego przez żarna korporacyjnych mechanizmów. Brutalne, niesprawiedliwe, chciwe. Ale dla kontrastu przedstawia również złaknione bezbrzeżnej kreatywności umysły marzycieli i tytanów własnego losu. Biografia znanego reżysera to coś więcej niż chronologia wydarzeń chłopca z wielkimi marzeniami. To historia epopei kosmicznej, która zawojowała świat dając inspirację i nową nadzieję dla milionów dusz.

A przygoda Lucasa nauczyła mnie dwóch rzeczy. Pierwsza to konsekwentnie spełniać swoje cele i nie patrzeć na negatywne opinie (należnie rozróżniając pozytywną krytykę od krytykanctwa). Jeśli robię to co kocham, reszta jest drugorzędna. Druga lekcja pokazuje, że dzieła się nie kończy. Według nas nigdy nie będzie stuprocentowo satysfakcjonujące, nigdy nie będzie zakończone. Dlatego trzeba wiedzieć, kiedy od niego odejść, nie zatracając się pułapce perfekcjonizmu, nie ograniczając kreatywności.

Niech Moc będzie z Wami!

* Metodyzm – doktryna religijna metodystów, akcentująca rygoryzm moralny i metodyczną  pobożność jako drogę do zbawienia.

Jedna myśl w temacie “„George Lucas. Gwiezdne Wojny i reszta życia” – Dawno, dawno temu, w bliskiej nam galaktyce…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s