
“Co jest dobre dla kraju, jest dobre dla biznesu, a co jest dobre dla biznesu, jest dobre dla jednostki.”*
W XXI wieku każdy kojarzy takich gigantów jak Samsung czy Kia, większość słyszała popowy hit Gangnam Style, czy zachwycała się oscarową perełkę kinową Parasite. Nie każdy jednak pamięta lub wie, że jeszcze w latach osiemdziesiątych Korea Południowa była w gorszym stanie demokratycznym niż Polska. W tamtym okresie nikt nie chciał mieć z obiema Koreami wiele wspólnego. Młody demokratyczny kraj nie chciał dać się pochłonąć większym gospodarczym braciom i cała nacja wspólnymi siłami zakasała rękawy do boju w gospodarczym wyścigu. I start nie należał do zbyt komfortowych, zalewając świat tanimi podróbkami szybko psującej się elektroniki. Wtedy stało się coś, co w Polsce zapewne nie zostałoby ciepło przyjęte – do gry wtrącił się rząd. A jak zazwyczaj kończy się ingerencja rządu w tożsamość kulturową społeczeństwa?
Korea stała się wyjątkiem od reguły, rząd wykoncypował szamańską magię zza granic rzeczywistości, krwawymi ofiarami okupił czarnoksięski rytuał, zaklęcie mające wywalczyć pozycję lidera na świecie stawiając wszystko na enigmatyczny i dość egzotycznie brzmiące hallyu. Cóż, może nie do końca TAK to wygalało, ale przykład koreańskiej fali to fantastyczny przykład, że właściwi ludzie z kompetencjami, sercem i wiarą we własne możliwości, są w stanie zmienić świat, bez przesadności w tym sformułowaniu.
Hallyu to nic innego jak zmyślna maszyna marketingowa, mająca wyeksponować i wyeksportować największe dobro kraju – koreańską popkulturę. Popkulturę, która jeszcze przed trzydziestu laty nie istniała, zasępiona i przytłoczona tradycyjnymi, rzewnymi melodiami narodowymi, odcięta od rockowej i hip-hopowej fali z zachodu. Z kinem bez sztuki i polotu, którego sami krajanie przyswajali z oporem. Hallyu zmieniło postrzeganie dzięki ścisłym regulacjom rządowym, oraz pompowaniu gotówki w sektor kulturowy, gorąco zachęcając środowiska oświatowe do tworzenia nowej ideologii młodego Koreańczyka. Autonomiczną i niezachwianą hollywoodzkim zalewem skandaliczncznogennych gwiazdek. Jeśli Korea miała zaświecić światłem gwiazdy na nieboskłonie, to tylko umieszczając ją tam na własnych warunkach.
Autorka, koreańsko-amerykańska dziennikarka Euny Hong, w przystępny sposób z właściwą sobie nutką dziennikarskiego sznytu, opisuje tę transformację z brzydkiego kaczątka, kraju z silnie zakorzenionym poczuciem obowiązku i przynależnością do rodzinnych tradycji, w potęgę popkulturową zaznaczającą przynależne jej miejsce na mapie gigantów i tworząc popyt na własny, unikalny towar eksportowy. Odtąd nikt nie zapyta “a gdzie leży Korea?”. Hong przybliża nam życie koreańskich celebrytów, ich wieloletnie (często nawet trzynastoletnie) kontrakty, wzruszający poniekąd motyw pracy zespołowej w ugrupowaniach muzycznych, przysposobienie pod rynki zagraniczne, czy ciekawe spostrzeżenia na temat tego, jak niegdyś nikt nie gonił za efemeryczną karierą piosenkarza i ogólnie o tym jak hermetyczny kraj, ze wszystkimi swoimi konserwatywnymi przywarami stał się pożądany i szanowany.
Wszystko za sprawą zrodzonego z bólu hallyu, dobitnie łączącego się z hanem. Han to, za słowem autorki, “tysiącletni bunt wobec losu – jest ogromną siła motywacyjną dla wytrwałości i zawziętości Koreańczyków. […] z definicji nie jest doświadczeniem dostępnym dla innych narodowości. Innym czynnikiem motywującym jest wstyd: głęboki, przenikający wstyd i samobiczowanie z powodu jakiejkolwiek i każdej porażki, wraz z pozwoleniem na kolonizację przez Japonię w 1910 r., powojenna biedą, koniecznością przyjęcia pomocy finansowej podczas azjatyckiego kryzysu finansowego pod koniec lat dziewięćdziesiątych i za bycie na drugim miejscu w czymkolwiek”. Brzmi jak przyczynek do wylewania żałości i współczucia dla gorszego, biedniejszego kraju. Ale nie, drodzy czytelnicy. Han stało się paliwem dla hallyu, a hallyu z kolei urosło do rangi narodowej dumy Koreańczyków i nieprzypadkowego drobiazgowo przemyślanego przepisu na sukces w skali globalnej. Co najlepsze, przepis ten jest całkowicie darmowy i powszechnie dostępny. Trzeba tylko odwagi i przebojowości, by po niego sięgnąć. Twój ruch, Polsko.
Za książkę serdecznie dziękuję Adamowi Błońskiemu z portalu AzjaGola.com
*Hong Euny, Cool po koreańsku. Narodziny fenomenu, czyli jak jeden naród podbił świat za pomocą popkultury, Wydawnictwo Relacja, Warszawa 2020.
Jedna myśl w temacie “„Cool po koreańsku” – popkulturowa broń”