
Religia i sekta. Fantazje o boskości i kult jednostki. Porażka organów bezpieczeństwa. Terror, śmierć, nienawiść i żal. Trujący sarin. Migawki z 20 marca 1995 roku, dnia, w którym zamach na kilku liniach stacji metra w Tokio zatarł mit o Kraju Kwitnącej Wiśni jako jednego z najbezpieczniejszych krajów na świecie. Członkowie Ōmu Shinrikyo, podkładając niebezpieczną truciznę zapakowaną w małych kwadratowych woreczkach owiniętych gazetą codzienną, uśmiercili trzynaścioro osób i ranili ponad sześć tysięcy kolejnych. Dwa lata po zamachu najbardziej znany japoński powieściopisarz i eseista – Haruki Murakami – postanowił zmierzyć się z cieniem tego tragicznego dnia i przeprowadził szereg wywiadów z uczestnikami i poszkodowanymi ataku terrorystycznego. Pomimo braku wykształcenia dziennikarskiego, za to z dużą dozą wrażliwości i pisarską ciekawością, udało mu się stworzyć obraz Japonii silnej i pełnej nadziei, ale jednocześnie niedoskonałej i podzielonej.
Podziemie to fascynująca i bardzo wciągająca, ale jednocześnie przerażająca relacja poszkodowanych tokijczyków, zwykłych salarymanów podróżujących metrem do pracy, jak co dzień. Różni od siebie zewnętrznie, połączeni zostali na zawsze wspólnymi emocjami i przeżyciami. Większość z nich opowiada o tym dniu bardzo podobnie, każdy zajęty własnymi myślami, przygotowaniami do ważnego wydarzenia w biurze czy fabryce, starający się umilić sobie podróż czy to krótką drzemką czy zajmującą książką. Aż nagle zaczyna coś się pojawiać, jakieś nieprzyjemne przeczucie i dyskomfort. Specyficzny lekko słodkawy zapach, kojarzący się ze zgniłym mięsem. Drapanie w gardle i kaszel. I niknące światło, jakby ktoś je wyłączył, albo z bezchmurnego nieba zrobił się ponury zimowy krajobraz zachodzącego słońca. Jeszcze wtedy nie pojawia się strach, umysł stara się szukać racjonalnych rozwiązań: może to przeziębienie, albo grypa. Anemia, niewyspanie lub przemęczenie wysokooktanowym trybem życia. Jednak scena słaniających się i mdlejących pasażerów nasyca ukrytą w podświadomości ciemność i nawet logiczna strona mózgu wie, że zaczyna dziać się coś niedobrego. Pociąg zatrzymuje się na kolejnej stacji, z głośników dochodzi komunikat o nakazie ewakuacji. Wszyscy posłusznie wychodzą, ale bez paniki, tylko z ogromną cierpliwością właściwą dla Japończyków.
Nikt jeszcze nie wie, że to śmiercionośny sarin, ale wszyscy już podejrzewają, że doszło do zatrucia wagonów. Ci, którzy wysiedli wcześniej nie rozumieją co się dzieje i próbują przeżyć kolejny dzień w pracy. Tylko dzięki mediom dowiadują się, że towarzyszące im objawy są groźne dla życia i pospiesznie udają się do szpitali. A szpitale przepełnione i nieprzygotowane na skutki bioterroryzmu nie znają procedur, nie wiedzą, że cząsteczki fosforoorganicznego gazu zostają na ubraniach pacjentów i w nie mniejszym stopniu oddziałują również na personel szpitala. Brakuje karetek do wyjazdów, zatruci pasażerowie dojeżdżają taksówkami lub proszą napotkanych kierowców o pomoc. Mówi się, że przy takiej dezorganizacji śmierć „tylko” trzynaściorga pechowców to cud.
Po miesiącach od zdarzenia większość wróci do normalnych zajęć, inni będą borykać się z powikłaniami przez lata, w dużym stopniu na tle psychosomatycznym. Choć dla większości z nich nie jest to przyjemna podróż aleją wspomnień, decydują się o wszystkim otwarcie opowiedzieć przed Murakamim, być może przez jego pozycję w światku literackim, a może przez jakąś formę atencji spoza głównonurtowych mediów, które często przekłamują relacje i dopiero teraz świadkowie czują, że są słyszani i mogą przekazać to, co chcą przekazać. Dzięki nienachalności autora i umiejętności milczenia w odpowiednich momentach, dostaliśmy pełny obraz wydarzenia z różnych perspektyw, zabarwionych wszystkimi odcieniami emocji. Utożsamiłem się z bohaterami i oczami wyobraźni widziałem rolkę filmu wyświetlanego z przeszłości prosto do teraźniejszości. Intymne doznania wszechogarniającej dezorientacji stały się żywe i namacalne.
Murakami nie poprzestał tylko na świadkach. W drugiej części Podziemia przeprowadził dłuższe i bardziej interaktywne wywiady z byłymi i ówczesnymi członkami Ōmu Shinrikyo stając po stronie obiektywności i starając się wniknąć w umysły ludzi, których pociągał kult, a także osobowość samego Shōkō Asahary, założyciela sekty. Ludzie ci przeprowadzają czytelnika przez psychologiczny labirynt dążeń do doskonałości i oświecenia, samorealizacji i wyzwolenia oraz miejsca na ziemi, w którym stają się częścią wspierającej i wyrozumiałej społeczności. Każdemu z nich z trudnością przyszło przyjąć do wiadomości, że to ich nowa rodzina stała się odpowiedzialna za największy zamach w Tokio. Część przejrzała na oczy i odeszła, inni wyparli się Asahary i terrorystów (straconych w 2018 roku), ale nie odrzucili pryncypialnych wartości Ōmu (choć sekta została objęta stałym nadzorem Japońskiej Agencji Bezpieczeństwa Publicznego i zmieniła nazwę na Aleph). Niemniej jednak nie jest to szczegółowy zarys samej sekty i nie próbuje takim być, stanowi generalnie tło wydarzeń odnoszących się do samego ataku w metrze i tak powinno być rozpatrywane. Nie znajdziemy tu zatem mechanizmów działania Asahary, motywów zbrodni, rozkładania na czynniki pierwsze hierarchii, a jedynie poszlaki zachęcające do dalszego zgłębiania tematu we własnym zakresie.
Murakami nie zawiódł jako dziennikarz i podszedł do gatunku reportażu z najwyższym szacunkiem. Rozmawiając ze swoimi gośćmi zamiast wypatrywać taniej sensacji, szukał w nich zakopanych głęboko pod świadomością, ukrytych nomen omen w podziemiu, elementów składających się na człowieka w całej swojej okazałości, ze wszystkimi cząsteczkami pozytywów i negatywów. Wynik jego pracy to najwyższa próba reportażu, który zapewne przejdzie do historii jako ważny traktat dla kolejnych pokoleń Japończyków, przypominając o błędach ich ojców i matek, by nie musieć na nowo ich powtarzać.