
Wszystko dookoła podlega prawom ewolucji. Zmieniamy się my, zmienia się kultura, style mieszają się i rodzą zupełnie nowe, a język dostosowuje się do obecnych trendów i zapotrzebowań na nowe określenia i definicje. Gatunek literacki znany jako horror dziś już nieco się przedefiniował i odbiega od wyobrażeń na temat przerażających rzeczy sprzed kilku wieków (ba, nawet sprzed kilku dekad). Nasza tolerancja na różne bodźce również podlega elastyczności i z kolejnymi pokoleniami jesteśmy w stanie wybaczyć i zaakceptować coraz więcej „dziwomyśli” dotyczących zmian społecznych, przemocy, seksualności. A część z nas pasjonuje i czasem nieco zastanawia, jakimi monoklami nasi przodkowie spoglądali na świat i jakie emocje im towarzyszyły.
John Boyne, znany z Chłopca w pasiastej piżamie, przenosi nas do epoki wiktoriańskiej Anglii zasnutej mgłą, pachnącej deszczem i wilgotnymi liśćmi, jakby zawieszonej w niekończącej się jesieni. Gdzie życie toczy się dość niemrawo, ale ludzie spędzają więcej czasu razem, dyskutują o swoich pasjach, dzielą się wrażeniami na temat najnowszych spektakli, z zapaleńczym uporem bronią swoich racji. Każde słowo i gest poddane są uważnej aranżacji i wykonane z należytą formą. Wszyscy wkraczają w narzuconą przez społeczeństwo rolę, której trzymają się z determinacją lwa. I niech licho weźmie tego, który spróbuje się wyłamać, niech go piekło pochłonie i sczeźnie w odmętach proletariatu! I tak tu się żyje, niczym mistyczna synergia harmonii z reżimem kulturowym. W bolesny sposób przekonuje się o tym protagonistka, Eliza Cain, która z powodu dość nagłej śmierci ojca, zmuszona jest opuścić Londyn i wyruszyć za nowym bytem, trochę z powodów materialnych, ale głównie uciekając od przykrych wspomnień i roztrzaskanych marzeń o sielankowej przyszłości u boku kochającego i troskliwego ojca.
Eliza w dość sprzyjających okolicznościach sprawnie i chyżo opuszcza domostwo, by zostać guwernantką w odległym Gaudlin Hall, zamieszkałym przez osobliwe dzieci, Eustacego i Isabellę, gdzie ta druga okazuje się nad wyraz inteligentną, a jednocześnie wyszukaną i surową osóbką. Co dziwne i zarazem ciekawe, posiadłość wydaje się być zamieszkana tylko przez ową dwójkę, mimo zapewnień, że są pod opieką dorosłych. Atmosfera szybko staje się duszna i enigmatyczna, choć Eliza nie zraża się i skupia na swojej roli. Co nie trwa zbyt długo, gdyż dom najwidoczniej jest zainfekowany jakąś nieczystością, uśpionym Złem, które nie życzy sobie obecności guwernantki i w dość okazały sposób daje jej to do zrozumienia. Nocne koszmary, namacalna obecność c z e g o ś w sypialni, agresywna aktywność niewidzialnych łapsk. To zaburza i tak już nadkruszony stan emocjonalny Elizy, ale prawdziwy horror rozpocznie się, kiedy dowie się, że przed jej przybyciem cztery z pięciu zatrudnionych guwernantek zmarły śmiercią nieodczekiwaną i makabryczną. Czy dom naprawdę jest nawiedzony? Czy duchy istnieją? Czy jej zyciu grozi niebezpieczeństwo? I czy Isabella skrywa jakiś sekret? Na te i inne pytania będzie musiała znaleźć odpowiedzi młoda piastunka. A łatwo nie będzie, opór stanie jej na każdym kroku, czy to w postaci archetypów patriarchalnych mężczyzn czy religijnych i obyczajowych dogmatów.
Nawiedzony dom nie jest powieścią oryginalną, ani przesadnie upiorną. Siła opowieści tkwi w jej prostocie i elegancji imitowania literatury wiktoriańskiej. Boyne tak bardzo postarał się oddać nomen omen ducha tamtych czasów, że z zachwytem uwierzyłem w jego iluzję okłamując sam siebie, że zaiste słowa, które czytam zrodziły się w połowie XIX-go wieku. Jaki to piękny hołd dla tamtych czasów, jak subtelnie porusza się między przemilczeniami bohaterów w ich wyszukanych rozmowach a tęsknotą serc. Zupełnie jakbym czytał Dziwne losy Jane Eyre Charlotte Brontë, która całkiem prawdopodobnie była jedną z inspiracji dla autora. Młoda guwernantka? Tajemniczy dom, w którym dzieją się niespotykane rzeczy? Tylko płomiennego romansu zabrakło.
Pod względem klimatu grozy czy budowy narracji nie ma tu niczego awangardowego, ani zapierającego dech w piersiach. Boyne skondensował wątek paranormalny do kilku momentów pozbawionych efekciarskich aranżacji czy obrzydliwych scen. A jednak słowa mkną do przodu z lekkością i wyszukaniem, zachęcając do przewrócenia następnej strony. Również spojrzenie z perspektywy teraźniejszości na minione dni jest całkiem trafne, ukazując wyraźnie nakreślone różnice klasowe, protekcjonalność wobec kobiet, sztywny kompas moralny i obłudność kleru. Jak wiele zmieniło się na przestrzeni lat, a jak niewiele jeszcze usilnie próbuje przetrwać…
Nawiedzony dom to czysty majstersztyk lingwistyczny i piękna, acz rzeczowa laurka dla epoki wiktoriańskiej, choć z nieskomplikowaną fabułą i dość przewidywalnym zakończeniem. I chyba właśnie o to chodziło pisarzowi i to mu się udało, osiągając gustowny hołd dla przeszłości, (niekoniecznie ją usprawniając) i w tej swojej admiracji osiągnął prawdziwe mistrzostwo.
O muszę przeczytać 😊uwielbiam takie klimaty 👍
PolubieniePolubienie