„Hiroszima 1945” – „Teraz stałem się Śmiercią, niszczycielem światów”

Hiroszima 1945 Znak Historia Chris Wallace Manhattan Project

Tragedia narodowa – Prezydent Franklin Delano Roosevelt umiera wskutek wylewu krwi do mózgu. Skonsternowany Harry S. Truman, pełen trwogi i wzruszenia, zostaje zaprzysiężony na kolejnego przywódcę Stanów Zjednoczonych podczas zarazy trawiącej cały świat, jaką stała się druga wojna światowa. Świeżo zaprzysiężony lider będzie musiał zmagać się nie tylko z atakami Nazistowskich Niemiec, których porażka zdaje się być już tylko kwestią czasu i formalnością, ale co gorsza, z fanatyczną nieustępliwością Japończyków, napędzaną przez święty obrazek cesarza Kraju Kwitnącej Wiśni. Dla Trumana oznacza to czas próby i zmierzenia się z jednym z największych dylematów moralnych dwudziestego wieku – czy wprowadzenie w życie tajemniczego projektu Manhattan, alegorii śmierci i cierpienia, okaże się rozsądną ścieżką ku zwycięstwu?

Chris Wallace, dziennikarz z ponad pięćdziesięcioletnim doświadczeniem, prezenter prowadzący wiadomości dla amerykańskiego Fox News, były korespondent dla Białego Domu oraz zdobywca nagrody Peabody’ego (nagroda wręczana za wybitne dokonania w przemyśle radiowym, telewizyjnym i internetowym), trzykrotny zdobywca nagrody Emmy (która rozpoznaje doskonałości w branży telewizyjnej i jest odpowiednikiem filmowego Oscara) zdecydował się na przystępny styl, wciągając czytelnika niczym zapierający dech w piersiach thriller. Nie rozwodzi się nad monotematycznymi faktami, nie przytłacza skomplikowanymi definicjami i nie zalewa setkami dat i cyfr. Wykorzystując swoje pokaźne doświadczenie, dokładnie wie jak zachwycić szarego Kowalskiego chcącego dowiedzieć się czegoś o historii, ale jednocześnie nie mającego czasu przebijać się przez gąszcz „naukowego bełkotu”. Nie oceniam czy to dobrze czy źle, ale ważne, że działa i historia wciąga od pierwszych stron.

Narracja imituje styl fabularny – uczestniczymy wraz z kilkunastoma bohaterami w ich decyzjach, odtwarzamy ich emocje, utożsamiamy się z nimi. Większość z nich to nadal politycy i żołnierze, jak wyżej wspomniany prezydent Truman, czy pilot Paul Tibbets, który przeprowadzi nalot na Hiroszimę. To także naukowcy, jak sławny Robert Oppenheimer (uważany za ojca bomby atomowej), ale też i cywile, jak Ruth Sisson i jej słodko-gorzki romans tudzież ciekawa scena ukazania cywili nieświadomie działających przy tworzeniu bomby, gdyż Ruth pomagała przy procesie elektromagnetycznego wzbogacania uranu, ale była to tak sekretna operacja, iż ani ona, ani jej współpracownicy nie domyślali się w czym tak naprawdę uczestniczą, operując przy kalutronach – urządzeniach separujących izotopy metodą elektromagnetyczną. A de facto jej praca polegała na tym, aby wskaźnik zegara nie przechylił się ani za bardzo w lewo, ani za bardzo w prawo.

To również kolejna zaleta, a nie – wydawałoby się – zastrzeżenie do autora, który w prosty sposób objaśnia technologiczne zagwozdki. Nawet laik będzie mógł zajrzeć za zasłonę tajemniczości i uszczknąć nieco z technologicznej magii jaką jest mechanika działania stojąca za bombami Fat Man i Little Boy.

Pojawia się również bardzo krótki wątek japonki Hideko Tamury, ewakuowanej wraz z innymi dziećmi z Hiroszimy w obawie przed licznymi bombardowaniami, by żyć w ciężkich warunkach w świątyni Zensho w Kimicie, praktycznie obozie pracy. Niestety jest to bardzo słabo rozwinięty zalążek, do tego stopnia, iż odniosłem wrażenie jakby autor wcisnął go na nieco pod przymusem, bojąc się pominąć „wątek japoński”. Zdecydowanie brakuje mi tu drugiego głosu, czyli perspektywy Japończyków. Historia Tamury jest za krótka, łącznie mieści się może na czterech-pięciu stronach i nie oddaje w pełni skali wybuchu, ani nie przedstawia nastroju politycznego Cesarstwa (a co zostało świetnie oddane chociażby w książce Japonia na kolanach Paula Glynna).

Kolejne rozdziały odliczają dni do zrzutu bomby na japońskie miasto, przybliżając nas do tego wiekopomnego momentu, starając się wyjaśnić jak do niego doszło, kto miał w tym udział, jakimi emocjami i przemyśleniami się kierował. Mamy więc opis zwykłych pilotów trenujących zrzuty na „ściśle tajną misję”, czy ogrom sekretów i „nieistniejące” miasteczko Los Alamos – bazę wojskową przeznaczoną głównie dla naukowców zajmujących się finalizowaniem konstrukcji bomby. Znalazło się nawet miejsce na ciekawie opisany pierwszy test bomby atomowej, przesycony suspensem i mocnymi obawami uczestników doskonale zdających sobie sprawę z tego, że najmniejszy błąd oznaczać miał śmierć.

Wspomniana jest także konferencja poczdamska, gdzie Stalin, Churchill i Truman (tak zwana Wielka Trójka), dyskutowali na temat rychłego zakończenia wojny z Japończykami. I tutaj Wallace ukazuje swoją siłę, nie w detalach historycznych, a ukazaniu ludzkiej strony historii – opisując jak Truman obawiał się tego spotkania, sądząc, że nie poradzi sobie przy tak znamienitych osobistościach (a poradził sobie wyśmienicie), o tym jak szanował Stalina i, cytując, „lubił tego skurczybyka”.

Końcowe rozdziały odliczają już nie dni, a godziny do czasu „zero”, a opis lotu nad Hiroszimą to istny majstersztyk, trzymający w napięciu spektakl ludzkich obaw wymieszanych z ekscytacją i nadzieją na lepsze jutro, choć okupionej tysiącami istnień. W tych opisach jest coś, co na długo zapadnie mi w pamięć.

Epilog pokrótce przedstawia nastroje amerykanów po wybuchu (znaczna większość opowiadała się pozytywnie za jej użyciem), oraz opisuje dalsze losy naszych bohaterów. Bohaterów, których w większości połączyło jedno: czasem głęboko ukryte, a czasem uderzające poczucie winy, wynikające z udziału w narodzinach nowej ery. Ery atomu.

Hiroszima 1945 to idealny materiał na film lub serial. Chris Wallace wykonał ogrom pracy, niczym zręczny alchemik transmutując suche fakty w emocjonujący obraz. Jest obiektywny, przedstawia wydarzenia z perspektywy bohaterów, nie dodając własnych opinii, pozwalając czytelnikowi dojść do nich samemu.

Dodatkowym atutem książki jest okraszenie jej licznymi zdjęciami archiwalnymi bohaterów, miejsc, samolotów, bomb, a także niektórych materiałów źródłowych (np. listem Einsteina do prezydenta Roosevelta, aczkolwiek sam naukowiec wymieniony jest w książce przelotnie).

Hiroszimę przeczytałem jednym tchem i jestem przekonany, że przypadnie do gustu czytelnikom odnajdującym się w dobrze wyważonej narracji napędzanej odpowiednio emocjami i faktami. Nie mogę tego jednak z pewnością powiedzieć o bardziej konserwatywnych wielbicielach historii, gdyż tych drugich może razić przesyt ładunku emocjonalnego, na niekorzyść detali.

P.S. Recenzja ta, w swojej oryginalnej formie (a którą nieco doszlifowałem na potrzeby bloga), powstała w lipcu 2020 roku na podstawie angielskojęzycznej wersji na potrzeby recenzji wewnętrznej dla wydawnictwa Znak. Była to jedna z moich pierwszych profesjonalnych recenzji dla jakiegokolwiek wydawnictwa, więc czułem się zobowiązany stanąć na wysokości zadania, a jednocześnie nieco przytłoczony odpowiedzialnością i presją związaną z tym zadaniem, co wprawny czytelnik może tu i ówdzie wychwycić w tekście, który z racji moich początków jawić się może jako nieco sztywny i schematyczny. Niemniej jednak praca ta okazała się czystą przyjemnością i niejako z lekką satysfakcją zakupiłem polskie wydanie książki. Jest mi niezmiernie miło brać czynny, choć sporadyczny udział w poszerzaniu polskojęzycznej biblioteki rekomendowanych książek, czy to w formie recenzenta wewnętrznego, czy prowadzenia bloga. Bywajcie i czytajcie!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s