
Czy logiczna świadomość skazuje na samotność, a inteligencja pogłębia morze smutku wypełnianego przez dostrzegalne cierpienie? Dlaczego mamy potrzebę rozumienia i zdobywania świata, skoro za każdym rogiem czai się ból i groźba konfrontacji z obrazami, z którymi obcowanie żałujemy do końca naszych dni? Czy zdobyta wiedza stanowi o wartości naszego JA? Takie i inne pytania nasuwały mi się podczas podróży Charliego Gordona w nowopoznany świat olśnienia i ponadprzeciętnej mądrości, gdzie szczeliny pomiędzy sensem życia wypełnia przenikający kości żal.
Charlie Gordon to uroczy człowiek skalany klątwą nieświadomości, albo jak on sam o sobie rozmyśla lub podpowiadają mu to inni – głupoty. Co tu dużo mówić, Charlie przyszedł na świat upośledzony, ma problemy z pamięcią, a przez to praktycznie niemożliwym jest dla niego przyswojenie nowej wiedzy. Pracuje w piekarni wykonując proste czynności. Charlie lubi swoich przyjaciół, lubi swoje życie, ale czegoś mu brakuje. Nie do końca potrafi ukształtować targające nim pragnienia, nie widzi poza mgłę swojego ograniczenia, dlatego ze wszech miar stara się być „mondrym”. Uczy się czytać i pisać, co już sprawia ogromny wysiłek, przelewając na papier proste myśli zapisane w formie fonetycznej i bardzo niegramatycznej. Splot wydarzeń kieruje go na ścieżkę naukowego eksperymentu, dzięki któremu faktycznie może dosięgnąć celu i przyswoić ponadludzką inteligencję. Nie wie jeszcze, że ścieżka ta otworzy drzwi do puszki Pandory zawierającej cierpienie i samotność.
Powieść pisana w formie dziennika okazała się trafionym zabiegiem ukazującym proces przemiany niedorozwiniętego zarówno emocjonalnie i intelektualnie protagonisty w geniusza. Już pierwsze zdania wyraźnie stawiają bariery między Charliem a światem rzeczywistym, którego ten nie potrafi dostrzec i żyje w swojej wersji baśni o brzydkim kaczątku, którego dojrzewanie w pięknego łabędzia to kwestia przeznaczenia, aniżeli intencjonalnie następujących po sobie poczynań. I w momencie, w którym operacja faktycznie zmienia strukturę mózgu Charliego, w bólach rodzi się coś jeszcze, coś wydawałoby się uśpionego, a jednak istniejącego w podwalinach jego jestestwa. Świadomość. Tylko nie taka nieskalana i czysta, oświecona i miłująca, a raczej zbrukana bliznami dawnych czasów i zanieczyszczona podświadomymi lękami i traumatycznymi scenami z dzieciństwa, próbująca nagle, w jednym momencie niczym wielki wybuch w mikrokosmicznym spektrum przeszłości, ogarnąć i przyswoić wszystko co się do tej pory wydarzyło. I barwa świata widziana oczami Charliego wytraca swoją jaskrawość i blaknie przytłoczona obrzydliwą prawdą świata. Charlie nigdy nie miał przyjaciół. Był przygłupem, błaznem, maskotką i zwierzęciem, którego można było wykorzystać, wyśmiać i odczłowieczyć.
I przyszedł czas rozliczenia się z ową przeszłością, stojącą jako przeszkoda przed bramą do beztroski. I wedle dotychczasowo ustalonego schematu wszechświata, walka z duchami odbywa się w trakcie ciemnej bezgwiezdnej nocy, gdzie każdy krok przybliża ku niebezpieczeństwu nieznanego i nieobliczalnego. I ta niewiedza przeraża i przerasta, wchłaniając resztki racjonalności, stając się jednym polem nienawiści i strachu. Ale z każdą nocą wygrywa w końcu dzień, swoim światłem szkicując kontury rzeczywistości i przynosząc wdzięczność za możliwość dostrzeżenia tego, co do tej pory było niedostrzegalne i nienazywalne, a przeto stające się łatwiejsze do pojęcia i zaakceptowania.
Charliemu udaje się ujrzeć na moment światło tegoż dnia, choć nieco za mocne dla niego, oślepiające blaskiem tak intensywnym, aż bolesnym. Koniec końców znów nadchodzi noc, kontury rozmywają się i wydaje się, że wszystko wróci do stanu poprzedniego, że duchy znów go nawiedzą, ale to nieprawda, bo coś jednak uległo zmianie. Charlie nie potrzebuje już światła dnia, bo ma ze sobą coś piękniejszego i bardziej nieuchwytnego dla uwięzionych w okowach przeszłości duchów. Czy widzisz, co to takiego?
Kwiaty dla Algernona to powieść piękna, wzruszająca i stymulująca do rozważań nad własnym jestestwem i postrzeganiem życia przez pryzmat swojego poziomu świadomości, który wcale nie musi stanowić o łatwości przyswajania i akceptacji tego co jest, tak samo jak wysoka inteligencja sama w sobie niekoniecznie musi oznaczać zbawienia i życia wolnego od problemów. I my, na różnych poziomach logiki, duchowości lub emocji, codziennie staramy się dotrzeć do tej przestrzeni poza czasem i przestrzenią, szukając niewyartykułowanej esencji ciszy.