„Szkoła po japońsku” – studium matki zaślepionej jarzmem kulturowym

Kumiko Makihara Szkoła Po japońsku UJ wydawnictwo książka

Gdzie kończy się troska o dziecko i jego przyszłość, a zaczynają chore ambicje rodzica? Rodzica z kraju opętanego kulturową dyscypliną edukacyjną przywodzącą na myśl żelazne wychowanie militarne. Precyzyjny plan dnia wypełniony od rana do wieczora, zajęcia dodatkowe, brak miejsca na czas wolny i drobne przyjemności, na horyzoncie jedynie oddalony cel i wizja trybiku będącego częścią systemu. Sztuczny pościg niewywodzący się z duszy dziecka, lecz narzucony przez społeczeństwo i rodzica, pozbawiony możliwości odkrywania świata swoimi sposobami. A doświadczenia Kumiko Makihary pokazują jeszcze jedną, mroczniejszą stronę rygorystycznej dydaktyki, rodem z kraju kwitnącej wiśni.

Zaczyna się niewinne i słodko, mieszkająca zagranicą japonka postanawia adoptować dziecko z Kazachstanu i wychować je w swoim ojczystym kraju, chcąc zapewnić mu najbardziej elitarną edukację na świecie. Niestety maleńki Taro nie zdąży nacieszyć się cudownym okresem dzieciństwa i już w wieku pięciu lat zostaje zapisany do specjalnej szkoły – juku – przygotowującej do wstępnego egzaminu ojyuken, do prywatnych szkół podstawowych z wywindowanymi wymaganiami co do swoich przyszłych podopiecznych. Co ciekawe, Makihara sama przyznaje, że planem awaryjnym była szkoła publiczna, które w Japonii charakteryzują się i tak bardzo wysokim poziomem nauczania. Dlaczego więc tak wysoka poprzeczka? Jak sama przyznaje, w dodatku osoba z dziennikarskim doświadczeniem, która zwiedziła niemały kawałek świata, jest to związane z głęboko zakorzenioną i wpojoną przez jej rodziców obsesją względem pierwszorzędnego wykształcenia oraz konformistyczną postawą jednostki.

Szkoła przygotowawcza, nie znająca litości ani dla dzieci, ani dla ich matek konkurujących pomiędzy sobą o miano tej najlepszej, powoduje niemałe napięcia na linii rodzic-dziecko-nauczyciel. Choć trzeba zaznaczyć, że słowo najlepszy nie oznacza dokładnie tego samego co u nas na Zachodzie. Oczywiście każde dziecko i matka muszą odznaczać się ponadludzką cierpliwością, kreatywnością i wysiłkiem, ale należy to robić w taki sposób, aby być wiecznie SKROMNYM i nierzucającym w oczy. Wspomnienia Makihary obfitują w niezręczne interakcje między matkami starającymi się prześcignąć w tym, która ma bardziej krnąbrne dziecko, kto ile czasu poświęca na dyscyplinę i ogólnie opisywaniem jak ciężko jest być matką, ale robiąc to z gracją i zrozumieniem, które nie należy mylić z typowym narzekaniem i nachalnym wywyższaniem się poprzez sprytne wypunktowywanie listy odrobionych zadań. Nie. Ma być wstrzemięźliwie i grzecznie, jak gdyby naginając rzeczywistość i przekształcając ją pod modłę mitu stereotypowego obywatela Japonii poddanemu woli Cesarza. Dla nas, Europejczyków, to trudny aspekt do pojęcia, dlatego najlepiej wziąć go na wiarę i zaakceptować go takim jakim jest, nie ma sensu walczyć z tym argumentem nie mając wcześniej styczności z konfucjańską filozofią Azji.

Wpisy autorki poprzeplatane są wstawkami z pamiętnika Taro (choć szkoda, że w tekście Makihara traktuje po łebkach pochodzenie swojego syna, który zdaje się mieć problemy ze znalezieniem własnego miejsca na świecie, będąc wytykanym w Japonii jako gaijin, w Ameryce jako Japończyk, a kultura kazachska jest dla chłopca całkowicie obca) stają się kontrastem dla wymagającej matki, perspektywą wypełnioną beztroskim, dziecinnym światem pełnym wrodzonej ciekawości nieznanego i nowego. Do czasu…

„Taro jest zamknięty w ciasnej toalecie z zeszytem i ołówkiem. Nie wypuszczę go, dopóki nie rozwiąże zadania. Ze złośliwym poczuciem humoru, jakiego nauczyły nas ciągłe utarczki, od czasu do czasu wsuwam mu pod drzwi drażetkę M&M’s, aby podtrzymać go na duchu. Kiedy czuję, że przestaje pracować, gaszę światło zewnętrznym wyłącznikiem. Taro boi się ciemności.”*

Makihara ewidentnie nie poradziła sobie z ciężarem, który od wieków nadkłada inżynieria kulturowa mająca na celu udoskonalanie i przysługiwanie się społeczeństwu. Po części robi to świadomie, ale każdy kto stał stał się ofiarą duchów swoich przodków doskonale wie, jak ich ciężkie łańcuchy potrafią wydawać się naszymi własnymi. I choć nadrzędnym celem matki jest ochrona potomka, jej chorobliwa nadopiekuńczość poprzeplatana z tymi łańcuchami potrafi finalnie przeistoczyć się w jarzmo rozczarowania i doprowadzić do utajonej nienawiści.

„[…] dzisiaj wepchnęłam go do łazienki. Mam nadzieję, że ta izba tortur go odstraszy i sprawi, że poważnie zajmie się szukaniem rozwiązania.”

Nie jest łatwo przyswajać takie wyznania, zwłaszcza naznaczone dystansem i pewnym rodzajem niezrozumienia własnych poczynań autorki, która wydaje się gdzieś pomiędzy akapitami żałować swoich decyzji, ale trudno doszukać się autentycznej skruchy i jakiegokolwiek zadośćuczynienia czynów, które de facto wskazują na psychiczne i fizycznie znęcanie się zagrażające wieloletnim, a nawet i trwającym do końca życia rozchwianiem emocjonalnym.

„W wieku dziewięciu lat Taro często jadł obiad o dwudziestej drugiej i szedł do łóżka około północy. Czuwałam, kiedy zanurzał się w naszej głębokiej japońskiej wannie, bo czasami zdarzało mu się w niej przysypiać.”

Potyczki syna z matką to niekiedy przerażające i zarazem fascynujące studium tyranizującego rodzica, którego jedynym celem jest postawienie na swoim osiągając cel niezdrowych ambicji kosztem zdrowia swojego następcy. I wytrwałości w tej, jakkolwiek „niedługiej” przygodzie, gdyż japońska edukacja Taro zakończyła się po ukończeniu podstawówki, a Makihara przeniosła go do szkoły w Stanach, gdzie mógł nieco odetchnąć i odpocząć od szumu ambicji przenikającego rodzinny dom. Co wskazuje na znikomą formę autorefleksji matki, ta jednak z uporczywością określa zakończenie nauki w Japonii mianem „porażki”.

„Kiedy wiedziałam, że nie ma zamiaru mnie słuchać, traciłam kontrolę nad sobą i dawałam mu klapsa, albo ciągnęłam za włosy. Wtedy Taro rzucał się na mnie ze swoimi małymi piąstkami. Kilka razy wyszłam z mieszkania, żeby ochłonąć, a przy tym miałam nadzieję, że Taro przestraszy się, gdy zostanie sam, ale to nie pomagało.”

A jak wyglądało życie Taro w Stanach? Na to pytanie autorka już nie odpowiada (w trakcie pisana książki Taro miał iść na studia). Zastanawia się jedynie jak syn będzie postrzegał ją w przyszłości i czy jej przewinienia zostaną kiedykolwiek wybaczone, choć nie wspomina o poważnej rozmowie na ten temat, czy przeprosinach. Ale stawiając się w butach Taro, czy łatwo byłoby zapomnieć? Czy szybciej byłoby jednak zepchnąć niewygodną przeszłość do kufra podświadomości?

„Kiedy kuzynka powiedziała mi, że napędziła stracha swojej córce, zamykając ją na balkonie, spróbowałam zrobić to samo. Taro natychmiast wspiął się na parapet na drugim piętrze i wołał: <<Pomocy!>> więc przyprowadziłam go z powrotem, zanim sąsiedzi zdążyli wezwać policję.”

Szkoła po japońsku to warta uwagi publikacja nie tylko ze względu na opowieść o innym świecie pełnym obcej, niezrozumiałej postawy społecznej i oczekiwań wspólnoty, ale przede wszystkim szansa na wgląd we własne relacje rodzinne i sporządzenie rachunku sumienia zanim okaże się, że nie ma już jakiejkolwiek nadziei na nieprzesiąkniętą jadem przyszłość pełną przemilczeń i niedomówień.

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękujemy wydawnictwu Uniwersytetu Jagiellońskiego.

*Wszystkie cytaty pochodzą z książki Kumiko Makihary, Szkoła po japońsku. Przeł. Joanna Gilewicz. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2022.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s