
Pisać, ludzka rzecz, rzekłby Paweł Potoroczyn w swoim dziele nomen omen Ludzka rzecz. Dziele uniwersalnym i mówiącym o emocjach, tym co bliskie i człowiecze, wraz z całym spektrum fizycznego bytowania w ludzkiej skórze, z jej bolączkami, pragnieniami, żądzami i bólami. Potoroczyn wydaje się czerpać, podobnie jak Wiesław Myśliwski, ze źródeł chłopskiego doświadczenia i wsi jako protagonisty, ale przedstawia ją w sposób bliższy prozie Marqueza i jego opus magnum Sto lat samotności, skupiając się na przemyśleniach swoich bohaterów, traktatach filozoficznych i strumieniu świadomości, spychając na drugi plan akcję, fabułę czy mnogość dialogów.
Ludzka rzecz zrodzona została w gawędziarskim stylu, wymagającym jednak odrobiny skupienia od czytelnika, obfitującym w metafory, alegorie i archaizmy, co z początku było dla mnie dość żmudnym zadaniem przeskakując z nizin innych lektur lekkiego języka, a co z każdym następnym akapitem wywoływało satysfakcję i euforię wchłaniania kunsztu literackiego; wysmakowanego, inteligentnego i wzruszającego, nierzadko bardzo buńczucznego i nieco obrazoburczego, nie bojącego się wtrącać z odpowiednim wyczuciem wulgaryzmy i chutliwą cielesność.
Nie ma tu co prawda typowego archetypu protagonisty, spoiwem całej historii zaś jest nieżyjący już Jaś Smyczek i jego przeszłość związana z piekarzową wdową Wandą, Księdzem Morgą i Dziedzicem, którzy żyją sobie w czasach drugiej wojny światowej we wsi Piórkowo. A Piórkowo zdaje się być epicentrum świata, jednocześnie będąc całym światem dla tych bohaterów, gdzie życie zaczyna się na Piórkowie i kończy pod Piórkowem, w bałamutnym akcie stworzenia i bezsensownym akcie bezistnienia.
Nie znajdziemy tu typowego łuku fabularnego, akcja nie toczy się z punktu A do punktu B, akcje bohaterów mają trzecio i czwartorzędne znaczenie, można jednak zauważyć, że głównym podkreśleniem narracji jest miłość Wandy i Smyczka. To nie romans wyjęty spomiędzy stron literatury romantycznej, a raczej usadowiona w dzikim i na swój sposób ponętnym realizmie dwóch silnych charakterów, gdzie On widzi w niej chwilową przystań odpoczynku, Ona widzi w nim nieuchwytny i nieosiągalny punkt bezpieczeństwa, a Oni, czyli Piórkowscy, widzą starą wdowę żyjącą w grzechu i wojaka dupcyngiela.
Językowa wirtuozeria prowadzi przez wspomnienia bohaterów opisujących poczynania Smyczka i Wandy, przeplatają się przez pogrzeb, w którym owy gra, o ironio, pierwsze skrzypce, i czytelnik uświadamiany jest, iż to historia bez szczęśliwego zakończenia i ckliwych patetyzmów, bo Jego już nie ma, a Ona zostaje bez Niego, jałowa i wygaszona.
I w przerwach między tym łabędzim śpiewem dwójki kochanków Potoroczyn zachęca nas do zagłębienia się w ludzką rzecz jaką jest rozważanie o tajemnicy życia, kochania i umierania, robiąc to w sposób wyważony, literacko głęboki, z diablo trafnymi spostrzeżeniami, nieraz humorystycznymi, innym razem bezmiar prawdziwymi, jak ten poniżej:
„Miłość się nie zdarza, w niej się uczestniczy. Tego się n i e m a, tym się j e s t.”
I poruszają te traktaty, wysublimowane interludia wstawione pomiędzy wydarzenia Piórkowskiej epopei, upiększają na moment szare życie, a o to przecież w literaturze chodzi, by dostąpić momentu eskapizmu i wznieść się ponad wyżyny betonowej egzystencji, a w tym Paweł Potoroczyn osiągnął bezsprzeczny sukces i literacki powab.
Choć kierując się regułą Krzysztofa M. Maja „dla każdego coś przykrego” nawet Ludzka rzecz nie jest bez swoich wad. Niektóre traktaty mogą wydawać się zbyt bufońskie i przerysowane, jak ten o kurzu, a inne za bardzo nadęte, jak o… ludzkich gazach. Innym może nie spodobać się bogactwo bluzgów w traktacie o nienawiści do Hitlera, gdzie adresat tegoż zasypywany jest łaciną w postaci najczystszej, której barwa wzbudziłaby respekt i zdziwienie największego trzepakowego językoznawcy.
Również seks jest tu poddany wnikliwym kontemplacjom; chutliwy, parny i rubaszny, sprzężony z delikatnością poetyckiej duszy i dzikością rozgorączkowanego prawiczka. Potoroczyn kokietuje czytelnika mnogością zastępników i skojarzeń rozgrzewających wyobraźnię, ale nigdy nie przekraczając granicy dobrego smaku.
I choć cudowna była to przygoda, ku jej końcowi wdarł się pewien niedosyt, jakby zabrakło miejsca i chęci na konkluzję, a być może spełnienie historii tkwiło właśnie w jej potencjale językowym, niźli narracyjnym. Pogrzeb kończy się, Piórkowscy wracają do swoich zajęć, ot koniec przygody.
Liczę jednak na to, iż w przyszłości Paweł Potoroczyn nie poprzestanie na tym i stworzy kontynuację, albo coś zupełnie nowego, co nieprzeciętnością zbliży się do jego debiutu literackiego, bo jest to niewątpliwie twórczość zasługująca na Waszą uwagę.