
Niech nie zniechęca Was ckliwy tytuł ani odrobinę kiczowata okładka, przypominająca ilustrację powieści z gatunku young adult. Łzy Mai wypatrzone przypadkiem w trakcie poszukiwań książek o tematyce cybernetycznej (cóż… fascynacja cyberpunkiem trwa u mnie niezmiennie i podejrzewam, że ów stan rzeczy utrzyma się jeszcze długo) okazały się być naprawdę bardzo dobrą książką z tej półki. Może nie jest to powieść idealna, jednak atmosfera New Horizon, kreacja uniwersum oraz genialne według mnie pióro Raduchowskiej wciągnęły mnie na tyle, że łyknęłam powieść w klika wieczorów i niezwłocznie zabrałam się za tom drugi cyklu Czarne światła.
Rzecz dzieje się w dalekiej przyszłości, a areną zabawy jest New Horizon, nowoczesne miasto na wskroś upstrzone futurystyczną technologią. W powszechnym użyciu są różnego rodzaju wszczepy i cyberimplanty, dzięki którym ludzie są w stanie osiągnąć więcej, lepiej i szybciej. W powietrzu latają policyjne drony, a ulicami spacerują androidy, mechy i różnego rodzaju roboty. Biotechnologia i cybernetyka stoją na najwyższym poziomie, a światem, jak to zwyczajowo bywa, rządzą korporacje.
Społeczeństwo New Horizon jest mocno podzielone. Mamy tu luksusowe dzielnice nowobogackich mieszkańców jak i podrzędne slumsy, w których mieszkają ci z „gorszego sort”. Są też androidy, stworzone na podobieństwo człowieka, z tą różnicą, że pozbawiono je reakcji emocjonalnych, a funkcje ograniczono do służalczego podporządkowania się ludziom, lojalnej służby i bezwzględnego posłuszeństwa. Przez wielu traktowane jak rzeczy, przyrządy, narzędzia. Takie co to można ot zresetować lub wyłączyć w każdym momencie.
Czy masz pojęcie co może się wydarzyć kiedy android odkryje w sobie wolę życia? Kiedy maszyna poczuje emocje? Kiedy pierwszy raz w swej świadomości doświadczy własnej tożsamości?
Ratunkiem dla wielu znużonych mieszkańców jest reinforsyna – tamtejszy narkotyk, którego nagły brak doprowadza do prawdziwej rebelii. Bunt przeradza się w krwawą batalię, miasto płonie, reinforsyna zalewa ulice. B-day, dzień buntu, to moment historyczny, który dzieli miasto. Powstaje Mur, swoista granica oddzielająca to co bezpieczne od tego co wygnane, separująca lepszych od gorszych. Mur, za który wygnano buntowników i za który nikt nie powinien się zapuszczać.
Czy wyobrażasz sobie co jest w stanie zrobić zbuntowany android lub naćpany reinforsyną psionik? Do czego doprowadzić może bunt maszyn ? A może wcale nie-maszyn…
Porucznik Jared Quinn, pieszczotliwie zwany Redem, wybudza się z długiej śpiączki. Zcyborgizowany wbrew swojej woli i na przekór nienawiści do wszelakich elektronicznych ingerencji, stopniowo, z ogromną niechęcią odkrywa nowe funkcje swojego organizmu. I wtedy przypomina sobie całą tą feralną akcję w której został ranny, huk spluw, rozbryzgi krwi i ją – Maję – swoją partnerkę, asystentkę i obrończynię. Oraz to, że skłamała. Że dołączyła do buntu.
A co gdybym powiedziała Ci że androidy nie są w stanie skłamać? Że nie potrafią? Że ich software nie ma takiej funkcji?
Red chce się zemścić. Za wszczepy. Za zdradę. Za ogromny zawód jakiego doświadczył. Jego zamierzenie zbiega się ze śledztwem, w którym pojawia się kilka dziwnych trupów i masa niewiadomych. Czy wszystkiemu winien jest android ? Czy wszystkiemu winna jest May?
To tylko nikły zarys fabuły, której akcja momentami przypomina dobry film, a momentami niestety ciągnie się dość ospale, szczególnie jeśli chodzi o wspomniane śledztwo. Mnie ten wątek wydał się wyjątkowo zagmatwany i jakiś taki … mozolny? Rozpoczynając książkę znajdujemy się w samym centrum akcji, później poznajemy historię głównego bohatera, a gdzieś od połowy toczymy śledztwo. Mnie ono nieco zmęczyło. Akcja w końcowej fazie polepszyła sprawę, aczkolwiek lekki niesmak pozostał.
Poza tym jednym (niestety jednym z głównych) motywem powieść szczerze polecam. Słowotwórstwo i dobór futurystycznych znaczeń jest genialny, kreacja świata iście przypomina mi coś pomiędzy Cyberpunkiem 2077 a Blade Runnerem. Być może moja ocena powieści jest nieco przekłamana, Łzy Mai czytałam bowiem właśnie bezpośrednio po fenomenalnym Łowcy Androidów Dicka, trochę więc przesiąkłam klimatem i emocjami. Niemniej jednak uważam, że jest to mocno niedoceniona książka z półki sci-fi, a każdy kto choć trochę lubuje się w podobnych klimatach powinien odwiedzić również New Horizon Martyny Raduchowskiej.