
Sic parvis magna – wielkość od skromnych początków. Tak można podsumować drogę Spotify i jego twórcy – Daniela Eka – na szczyt popularności. Nie wyobrażam sobie życia bez mojej potężnej muzycznej biblioteczki w smartfonie. Coś, czego jeszcze nie byłem w stanie pojąć kilka lat temu, kiedy byłem muzycznym purytaninem słuchającym muzyki wyłącznie na komputerze. Streaming? Muzyka w chmurze? To na pewno nie dla mnie, myślałem sobie. Jednak technologia rozwija się szybciej niż myśl. Dzięki mocniejszym procesorom i większej przepustowości internetowej streaming na stałe zagościł w naszych kieszonkowych wszechświatach.
Patrząc tunelowo można stwierdzić, że streaming po prostu jest, tak jakby istniał od zawsze. Jego narodziny były nieuniknione, w końcu sukces Spotify, Netflixa, czy Disney Plus świadczy o tym, że nie mogło być inaczej. Ale Tajemnica Spotify przypomniała mi, że każda konsekwencja rodzi się z decyzji, mniej lub bardziej świadomej. Rzadko się zdarza, że ogień wykrzesa się z niczego, przeważnie jakiś Prometeusz dzielnie walczy, aby ten żywioł sprowadzić śmiertelnikom. Daniel Ek chciał walczyć dzień za dniem, aby spełnić swoje marzenie o nielimitowanym dostępie do muzyki z każdego miejsca na Ziemi. Obawy wytwórni muzycznych lobbujących sprzedaż płyt CD, ogromna konkurencja w postaci iTunes za którym stała paraliżująca legenda Steve’a Jobsa, czy niektóre konserwatywne supergwiazdy sceny muzycznej zniechęcone wrzuceniem ich do cyfrowego worka muzycznej mikstury, zagubieni i rozmyci na tle pomniejszych muzycznych pobratymców.
Daniel Ek kocha muzykę i wierzy w swoją misję. To dodaje mu paliwa, by wstać i zdobywać każdy dzień, przezwyciężając przeciwności, jedna po drugiej, krok po kroku. Nie ugiął się pod naporem muzycznych kolosów, nie wywiesił białej flagi przed Stevem Jobsem, nie zraził się negującymi celebrytami. Nie było łatwo, ale marzeń nie zdobywa się samymi myślami. Myśli trzeba urzeczywistniać i przemieniać w akcję. Będąc biernymi, nigdy nie zbliżymy się do celu nawet o milimetr.
Jakkolwiek podobała mi się pouczająca przygoda Daniela Eka i zmagań jego kreatywnego zespołu w wykreowaniu Spotify do roli muzycznego giganta, tego samego nie do końca mogę napisać o stylu narracyjnym książki. Co kilka akapitów miałem wrażenie, że czytam niezbyt angażujące wiadomości minionego dnia. Merytorycznie poprawne, to prawda, ale wyzute z emocji i wymieszane z kakofonią nic niewnoszących cyfr i definicji giełdowych. Jakby autorzy nie do końca potrafili zdecydować się na spójną narrację lub zabrakło redaktora, który zręcznie wyrzeźbiłby dzieło z danego mu materiału.
Gdzieś pod powierzchnią banalności kryje się ciekawa historia streamingowej rewolucji, ale Tajemnica Spotify nie jest krwistym śledztwem dziennikarskim jak chociażby Zła Krew, więc udawanie takowego nie wychodzi lekturze najlepiej, jawiącej się fragmentarycznie jako nieatrakcyjna. Brak konkretnych odniesień do przypisów i wszechobecna aura anonimowych źródeł mających jakoby sensacyjne doniesienia w sprawie, która sensacją nie jest, wydają się dość śmieszne i wytrącają z czytelniczego skupienia. Trywialne wstawki poruszające życie prywatne Eka oraz niekryte i nietrafione domysły autorów na temat jego przemyśleń trącą z lekka niedzielną bulwarówką. Mogło być lepiej, wyszło cokolwiek przeciętnie. Ot, niewymagająca książka na leniwe popołudnie.